1. Wprowadzenie: cenzura jako mechanizm unicestwiania Słowa
Cenzura nie jest jedynie zakazem – jest techniką unicestwienia Słowa, a więc zamachem na samo źródło kultury i ciągłość wspólnoty. Gdy słowo zostaje wymazane, nie znika tylko tekst – znika możliwość, by wspólnota zobaczyła siebie w innym świetle. Znika alternatywa. Znika droga. Cenzura to amputacja pamięci, po której zostaje nie rana, ale pustka, w której człowiek rodzi się i żyje, nie wiedząc, że coś zostało mu zabrane.
W PRL cenzura była jawna, ciężka i brutalna. Istniał urząd, pieczęć, nożyce. Wydawca wiedział, że książka nie przejdzie, autor wiedział, że jego zdanie zostanie wycięte, a czytelnik czuł, że za kartką kryje się pustka. Ta jawność miała swój paradoks: po śladach można było czasem rozpoznać miejsce ingerencji. Milczenie było widoczne.
Dziś cenzura nie przychodzi z pieczęcią. Przychodzi ukryta, jakby łagodna – i dlatego jeszcze groźniejsza. Może mieć formę cyfrowego braku dostępu, kiedy całe archiwum wartościowych tekstów znika z przestrzeni publicznej jednym ruchem administratora – jak stało się z portalem Tygodnik Telewizyjny po przejęciu mediów przez ekipę Tuska. Tysiące artykułów zostało uwięzionych w niewidzialnym magazynie. To tak, jakby ktoś spalił księgozbiór – tylko bez ognia, bez huku, bez śladu. Po prostu cisza.
Innym obliczem jest cenzura translatorska – deformacja sensu. Nie zakazuje się książki, lecz wprowadza się ją w obieg w postaci symulacji, w tłumaczeniu wykonanym automatycznie i niepoprawionym przez nikogo, kto rozumie język źródła. Tak powstają teksty-karykatury, jak polska wersja The Bright Ages, w której kaplica staje się „kamienicą”, a mozaika – malowaniem. Otrzymujemy atrapę dzieła, i nie wiemy nawet, że zostaliśmy oszukani.
Istnieje także cenzura redakcyjna – mniej widoczna, ale równie skuteczna. To decyzje wydawnictw i redakcji, które odsiewają tematy, teksty i autorów nie dlatego, że są zakazane prawem, lecz dlatego, że nie mieszczą się w paradygmacie poprawności. Tu nie ma urzędnika ani pieczęci, jest za to filtr mentalny, który mówi: „tego nie puścimy, tego nie zobaczą”. W rezultacie całe obszary debaty publicznej pozostają poza widzialnością, nie dlatego że zostały zabronione, ale dlatego że nikt nie zdecydował się ich dopuścić.
W tym sensie cenzura nie zmieniła swojej istoty ontologicznej. Nadal jest tym samym rytuałem unicestwiania – zamachem na Słowo, a więc na zdolność wspólnoty do życia w prawdzie. Zmieniła jedynie maski: dawniej pieczątka i nożyce, dziś brak dostępu, fałszywy przekład, redakcyjna decyzja. Ale skutek pozostaje jeden – kultura pozbawiona swoich źródeł, społeczeństwo odcięte od pamięci, wspólnota uwięziona w symulacji.
2. Cenzura komunistyczna – klasyczna amputacja
Komunistyczna cenzura miała charakter brutalny i instytucjonalny. W PRL istniał GUKPPiW – Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk – urząd, który w teorii miał „pilnować porządku”, w rzeczywistości zaś był aparatem amputacji. Każdy tekst przechodził przez jego sita, a każde zdanie mogło zostać wykreślone. W archiwach znajdują się dokumenty, gdzie na marginesach maszynopisów czerwonym ołówkiem nanoszono adnotacje: usunąć, zablokować, nie dopuścić do druku. Była to codzienna praktyka zarządzania ciszą.
Ale o wiele groźniejsze niż same wycięcia było to, co działo się po stronie czytelnika. Całe pokolenia Polaków dorastały, wierząc, że mają kontakt z literaturą, myślą, filozofią – a w istocie karmiono ich okrojonym, zdeformowanym, wtórnym substytutem kultury. W podręcznikach brakowało fundamentalnych autorów, w bibliotekach – najważniejszych dzieł XX wieku. Student filozofii w latach 70. czy 80. nie miał pojęcia o Korzeniach totalitaryzmu Hannah Arendt (1951, w Polsce dopiero 1993). Młody intelektualista nie znał Społeczeństwa otwartego i jego wrogów Karla Poppera (1945, Polska – 1993). Czytelnik literatury światowej nie mógł przeczytać Orwella, Koestlera czy Sołżenicyna w oficjalnym obiegu – a jeśli już trafiały na rynek w drugim obiegu, to w nakładach tak małych, że docierały jedynie do wąskich kręgów opozycji.
Zamiast tego podawano ludziom namiastkę – autorów „bezpiecznych”, teksty dostosowane, filozofię sprowadzoną do marksizmu i jego epigonów. Efekt? całe pokolenia ćwierć-inteligentów – ludzi, którzy sądzili, że znają literaturę i światową myśl, a w istocie zostali wychowani w świecie zubożałym, pozbawionym kontaktu z prawdą. Brakowało im języka do rozpoznania własnej sytuacji, nie znali argumentów, którymi Zachód opisywał totalitaryzm i wolność.
To właśnie ta luka sprawiła, że po 1989 roku polskie elity mogły być łatwo uwiedzione przez szarlatanów – takich jak Adam Michnik. W świecie, w którym nie czytano Mackiewicza, Herlinga-Grudzińskiego czy Arendt, wystarczyło kilka prostych haseł i retoryka „nowoczesności”, by uchodzić za przewodnika. Gdy brakowało realnego zakorzenienia w dyskursie światowym, łatwo było wmówić ludziom, że „Gazeta Wyborcza” jest synonimem wolności, a jej redaktorzy – naturalnymi przewodnikami inteligencji.
Cenzura PRL nie tylko więc amputowała teksty – ona wyprodukowała deformację świadomości. Inteligencja polska po 1989 roku startowała z pozycji opóźnienia, niepełności i wtórności. Nie miała we krwi Orwella, Poppera, Arendt, Koestlera, Sołżenicyna. Zamiast twardego języka analizy totalitaryzmu – odziedziczyła półjęzyk, w którym brakowało słów na rzeczywistość.
Skutek? Po dziś dzień Polska zmaga się z konsekwencją tamtej amputacji. W debacie publicznej widać echo tamtej nieobecności: powierzchowność, łatwość ulegania propagandzie, brak pogłębionej krytyki. To nie jest tylko spuścizna PRL – to wciąż żywa rana po cenzurze, która odebrała narodowi pełnię słowa i uczyniła go podatnym na manipulację.
3. Dzisiejsze odmiany cenzury cyfrowej – kontynuacja tej samej logiki
Cenzura nie zniknęła wraz z upadkiem PRL. Przemieniła się, zmieniła narzędzia, lecz zachowała tę samą logikę unicestwiania Słowa. Dziś nie ma już urzędnika z czerwonym ołówkiem ani pieczątki GUKPPiW. Dziś cenzura działa cicho, poprzez brak, deformację albo redakcyjne odrzucenie. Nie jest mniej dotkliwa – przeciwnie, bywa bardziej zdradliwa, bo przychodzi pod pozorem wolności.
a) Cenzura przez niewidzialność
Najbardziej spektakularną formą tej nowej cenzury jest usuwanie treści z przestrzeni cyfrowej. Archiwa, portale, całe zbiory tekstów znikają jednym kliknięciem administratora. Przykładem jest portal TVP „Tygodnik Telewizyjny”, w którym przez lata gromadzono tysiące wartościowych analiz, recenzji i esejów. Po przejęciu mediów publicznych przez ekipę Tuska całość zniknęła z przestrzeni publicznej – nie z powodu błędu technicznego, ale decyzji politycznej.
To jest odpowiednik spalenia książek w bibliotece – ale jeszcze groźniejszy. Bo gdy płoną książki, zostaje popiół, świadectwo zniszczenia, które może budzić opór. Gdy treści cyfrowe znikają, zostaje tylko cisza, brak, nieobecność, którą ludzie z czasem biorą za naturalny stan rzeczy. Zniknięcie nie zostawia śladu – a więc trudniej o pamięć, trudniej o bunt.
b) Cenzura przez deformację translatorską
Druga odmiana to cenzura poprzez symulację. Książki napływają, tłumaczenia się ukazują, ale to, co otrzymuje czytelnik, nie jest dziełem – jest jego atrapą. Źródło tego zjawiska leży w używaniu automatycznych tłumaczeń (Google Translate, systemy AI), które redagowane są powierzchownie, przez ludzi niezdolnych rozpoznać błędu.
Przykład: polskie wydanie książki The Bright Ages (oryg. 2021). W oryginale: “when artisans entered a small chapel and turned the sky blue” – obraz twórców, którzy mozaiką przemieniają sklepienie kaplicy w niebo. W polskim tłumaczeniu: „weszli do małej kamienicy, by namalować błękit nieba”. Kaplica staje się kamienicą, mozaika – malowaniem. Sens zostaje zniszczony, symbol wypaczony, a czytelnik – oszukany.
To nie jest brak, to podstawienie fałszu. Czytelnik sądzi, że obcuje z wielką książką historyczną, podczas gdy w istocie obcuje z jej zniekształconym cieniem. To cenzura szczególnie zdradliwa, bo nie daje świadomości, że coś zabrano. Ona podstawia atrapę zamiast dzieła, zadowalając głód słowa byle substytutem.
c) Cenzura przez ignorancję
Kolejną odmianą jest cenzura redakcyjna, która polega nie na decyzji o zakazie, ale na mentalnym filtrze ignorancji. Redaktorzy i wydawcy, niekompetentni językowo czy kulturowo, przepuszczają tłumaczenia z błędami, odrzucają teksty, które nie pasują do dominującego paradygmatu, pomijają autorów spoza własnej bańki ideologicznej. W efekcie Polska otrzymuje nie pełną literaturę światową, ale jej wybiórczy, zdeformowany fragment.
To cenzura pod pozorem normalnej praktyki redakcyjnej. Nie ma tu zakazu ani represji, jest za to systemowy brak kompetencji i odwagi. Ignorancja pełni rolę strażnika – niewidocznego, ale równie skutecznego jak cenzor PRL.
Wszystkie te odmiany – usuwanie treści, deformacja tłumaczeniowa, ignorancja redakcyjna – pokazują, że cenzura nie zniknęła. Ona jedynie zmieniła maskę. Z pieczątki i indeksu przemieniła się w brak, symulację i filtr. Ale jej cel pozostaje ten sam: przerwanie ciągłości Słowa, uczynienie wspólnoty podatną na manipulację, uwięzienie kultury w niepełności i deformacji.
4. Ontologia nowej cenzury – od milczenia do symulacji
Cenzura w swojej dawnej, komunistycznej postaci była cenzurą milczenia. Wymazywała słowo, zostawiała lukę. Tekst nie przechodził przez urząd, artykuł wracał z wyciętym fragmentem, książka trafiała do magazynu z napisem zbiory zastrzeżone. Była to cenzura braku, jawnego albo domniemanego, który można było odczuć – jako ciszę, jako zamknięte drzwi. Ten brak, choć bolesny, był jednak czytelny: każdy wiedział, że istnieje siła, która usuwa, że jest granica, której nie wolno przekroczyć.
Dziś cenzura przychodzi w innej postaci – symulacji. Tekst niby istnieje, ale nie w swojej prawdzie. Nie ma już pustych półek ani zakazanych katalogów, są za to odłączone bazy danych do których nie ma dostępu, choć teoretycznie istnieją. Są tłumaczenia, które podsuwają nie dzieło, lecz jego karykaturę. Są portale, które nie zostają zamknięte – one po prostu przestają być widzialne.
To zasadnicza zmiana ontologiczna: cenzura przestała działać poprzez milczenie, a zaczęła działać poprzez fałsz obecności. W świecie PRL człowiek wiedział, że czegoś nie może przeczytać. W świecie cyfrowym człowiek jest przekonany, że przeczytał – a w istocie obcował z atrapą.
Zamiast spalonej książki – książka źle przetłumaczona, zniszczona w sensie, ale zachowująca pozory istnienia. Zamiast zakazanego czasopisma – portal schowany do cyfrowego magazynu, którego nikt nie otworzy. Zamiast wyraźnego braku – obecność złudna, obecność, która jest nieobecnością.
To, co w PRL było wyłączeniem z obiegu, dziś jest zafałszowaniem obiegu. W tamtej epoce społeczeństwo czuło brak, a więc mogło próbować go obejść: szukać w drugim obiegu, w radiu Wolna Europa, w przekazie ustnym. Dziś społeczeństwo nie wie nawet, że coś mu zabrano, bo otrzymało atrapę, która zaspokaja powierzchownie głód wiedzy, a w istocie cementuje ignorancję.
W ten sposób cenzura symulacyjna jest groźniejsza ontologicznie niż cenzura milczenia. Tam, gdzie milczenie zostawiało pustkę, w której mogła narodzić się tęsknota za prawdą, symulacja podsuwa pozór prawdy, który gasi tęsknotę. Milczenie otwierało przestrzeń pytania; symulacja zamyka ją atrapą odpowiedzi.
Nowa cenzura nie usuwa słowa – ona przekształca je w szum. Nie tworzy pustki – tworzy złudzenie pełni. To właśnie dlatego jest bardziej niebezpieczna: bo nie rodzi oporu, lecz poczucie samozadowolenia. Człowiek myśli, że wie, podczas gdy otrzymał zafałszowaną treść. W ten sposób symulacja staje się najdoskonalszym narzędziem cenzury: nie zakazuje, nie milczy, lecz podstawia cień w miejsce rzeczywistości.
5. Skutki dla kultury polskiej
Najcięższym dziedzictwem cenzury – zarówno tej dawnej, komunistycznej, jak i współczesnej, cyfrowej – jest nie tyle brak książek czy tekstów, ile zdeformowany kształt samej kultury polskiej. To, co przez dekady było amputowane, nie odrosło; zostało przyswojone jako naturalny stan, jako tak ma być. Cenzura, operując na pamięci, zmieniła ontologię polskiego słowa.
Pierwszym skutkiem jest niezdolność do debaty. Debata nie jest sporem o opinie, lecz grą języka, który posiada narzędzia do rozpoznania problemów. Polacy zostali tych narzędzi pozbawieni. Gdy Zachód przez dziesięciolecia obrabiał doświadczenie totalitaryzmu w tekstach Arendt, Poppera czy Koestlera, my żyliśmy w świecie, w którym takich słów nie było. Kiedy nadszedł rok 1989, polska inteligencja nie potrafiła mówić o wolności i demokracji innym językiem niż sloganem. Zamiast debaty mieliśmy echo propagandy – tylko że w nowym opakowaniu.
Drugim skutkiem jest poczucie wtórności. Polacy przez lata otrzymywali wersje spóźnione, niepełne, zniekształcone. Książka zakazana w latach 50. ukazywała się dopiero w latach 90., tłumaczenie fundamentalnego dzieła filozoficznego trafiało na rynek pół wieku po oryginale. To opóźnienie stało się częścią świadomości zbiorowej: nauczyliśmy się myśleć, że jesteśmy „peryferią”, że musimy czekać, aż ktoś inny powie nam prawdę o nas samych. To właśnie w tej luce wyrastało pokolenie ćwierć-inteligentów, przekonanych, że są nowocześni, bo czytają Michnika – gdy w rzeczywistości powtarzali tylko narracje uformowane w cieniu komunistycznej cenzury i podsunięte im jako jedyna alternatywa.
Trzecim skutkiem jest podporządkowanie się manipulacji. Jeśli słowo istnieje jedynie w postaci symulacji, jeśli czytelnik dostaje nie dzieło, lecz atrapę, to traci zdolność rozróżnienia prawdy i fałszu. Przestaje być świadomy, że obcuje z fałszem – bo nie zna oryginału, nie ma porównania, nie ma drugiego głosu. To sprawia, że społeczeństwo staje się plastyczne, gotowe przyjąć dowolną narrację, o ile jest podana z odpowiednią siłą. W ten sposób cenzura tworzy podatny grunt dla manipulacji – politycznej, medialnej, ideologicznej.
Te trzy skutki – brak języka, poczucie wtórności i podatność na fałsz – łączą się w jedno: deformację polskiej obecności w świecie. Naród, który stracił kontakt z własnymi świadkami, który przyswaja dzieła w zniekształconej formie i który nie potrafi odróżnić ciszy od symulacji, staje się narodem nieobecnym w globalnej debacie. To jest najgłębsze zwycięstwo cenzury: nie zniszczenie jednostkowego tekstu, ale stworzenie społeczeństwa, które nie umie rozpoznać prawdy, nawet gdy ta leży przed jego oczami.
6. Zakończenie: zadanie odzyskiwania
Cenzura pozostawiła w polskiej kulturze nie tylko pustki, lecz także deformacje, które trwają do dziś. Dlatego naszym zadaniem nie jest już walka o dostęp do maszyny drukarskiej ani o przemyt zakazanych książek. Dziś walka toczy się na innym polu – w przestrzeni przekładu, archiwum i pamięci.
Tak jak w latach 80. drugi obieg przywracał słowo wbrew zakazom, tak dziś potrzebny jest nowy rodzaj drugiego obiegu – obieg prawdy tekstu. Trzeba troszczyć się o to, by przekład był wierny, by archiwa cyfrowe były dostępne, by pamięć nie była chowana w niewidzialnych katalogach. Naszym zadaniem nie jest już przechytrzenie cenzora z pieczątką, ale przezwyciężenie cenzury symulacji, która podsuwając atrapę, uczy nas zadowalać się fałszem.
Dlatego najważniejszą kategorią staje się odpowiedzialność wobec słowa. Każde tłumaczenie, każdy artykuł, każde archiwum niesie w sobie ciężar nie tylko informacyjny, ale i ontologiczny: od tego, jak przekaże treść, zależy kształt wspólnoty. Zaniedbanie, ignorancja, pośpiech – to dzisiejsze formy współudziału w cenzurze. Troska, rzetelność, uobecnienie – to jej przezwyciężenie.
Kultura polska odzyska pełnię nie wtedy, gdy znikną zakazy, lecz wtedy, gdy przestanie ulegać ciszy i symulacji. Odzyska ją, gdy na nowo nauczy się dbać o każde słowo jak o depozyt. Gdy przestaniemy akceptować braki i deformacje jako coś naturalnego, a zaczniemy przywracać ciągłość – czytając na nowo, tłumacząc uważnie, otwierając archiwa, które zamknięto.
Takie odzyskiwanie nie jest tylko pracą filologiczną czy redakcyjną. Jest aktem duchowym – aktem przywracania obecności. Bo cenzura, w każdej ze swych form, była próbą unicestwienia tego, co żywe w słowie. Naszym zadaniem jest sprawić, by Słowo – prawdziwe, nie zniekształcone, nie ukryte – znowu stało się ciałem wspólnoty.