Cyfrowa lobotomia duszy 

 

Ta książka nie powstała z impulsu politycznego, choć zaczęło się od osobistego doświadczenia zorganizowanego hejtu i publicznej nagonki. Chciałem odpowiedzieć – rzeczowo, spokojnie, analitycznie. I napisałem „Unicestwianie. Czy Polska przetrwa epokę algorytmów?„. Im głębiej jednak wchodziłem w ten temat, tym wyraźniej czułem, że to jest szerszy temat niż tylko Polska i polskie borykanie się ze zmienioną rzeczywistością. Że dotykamy czegoś znacznie poważniejszego: czegoś, co zmienia samą strukturę ludzkiego istnienia w XXI wieku. 

Dlatego „Cyfrowa lobotomia duszy” nie jest książką interwencyjną. To nie zbiór komentarzy ani publicystycznych reakcji. To zbiór 12 esejów filozoficznych – przemyślanych, głęboko zorganizowanych, pisanych w rytmie wewnętrznym. Każdy z nich ma swoją strukturę – jakby był kompozycją muzyczną, trochę jak nokturny lub etiudy Chopina: krótka forma, precyzyjna architektura, jedno uderzenie tematyczne rozwijane do granic rozpoznania. 

Myśl przewodnia całej książki jest prosta, ale radykalna: nasza wolność – duchowa, kulturowa, narodowa – nie kończy się w prawie ani w słowie, ale w punkcie, w którym tracimy zdolność rozróżniania, co jest prawdą, a co nią nie jest. Kiedy ten punkt zostaje przekroczony, wszystko inne staje się iluzją. 

Piszę o feedzie jako nowym namiestniku świadomości. O tym, że zdrada dziś nie wymaga już woli – wystarczy odpowiedni algorytm. O świecie, w którym cancel i unfollow są nową liturgią społecznego wykluczenia. O teatrze pozoru, w którym prawda staje się estetyką, a sumienie – funkcją widzialności. O ludziach, którzy nie wiedzą, że zostali zdradzeni, bo wcześniej zdążyli zdradzić samych siebie. 

Ale piszę też o Polsce. Bo wierzę, że polska cywilizacja niesie w sobie coś, czego świat dziś rozpaczliwie potrzebuje – duchową matrycę opartą na zaufaniu do Słowa, wspólnocie ofiary, wierności sensom. W świecie rozszczepionych znaczeń to właśnie Polska może być miejscem, gdzie prawda jeszcze mówi językiem obecności. 

Cyfrowa lobotomia duszy to nie książka do przekartkowania. To księga do wsłuchania się, jak w muzykę. Może niełatwa – ale potrzebna. Bo jeśli chcemy ocalić siebie jako ludzi, jako wspólnotę, jako naród – musimy najpierw odzyskać zdolność widzenia.

Przewidziany terminy wydania – wiosna 2026 roku.

Przeczytaj fragment:


Mal. Maciej Świrski. „Pięć Ran”
Akryl na płótnie, 120×110 cm

Od sumienia do dashboardu.

Pięć ran świadomości w świecie, gdzie optymalizacja zastąpiła prawdę.

  • Wstęp

Niepostrzeżenie – między kliknięciem a powiadomieniem, między aktualizacją a rekomendacją – dokonała się przemiana, która zmienia człowieka głębiej niż jakakolwiek ideologia czy technologia poprzednich epok.

To nie reżim polityczny, lecz architektura percepcji została przebudowana. Nie cenzura, lecz nadmiar treści dopasowanych odebrał nam zdolność widzenia. I nie tyran, lecz algorytm przejął funkcję sumienia.

Wchodząc w XXI wiek, człowiek porzucił lustro prawdy – a w jego miejsce zawiesił dashboard, który pokazuje statystyki jego ciała, aktywności, produktywności i emocji. Liczby zaczęły mówić, kim jesteśmy. Wskaźniki podpowiadają, czy żyjemy dobrze. A wykresy nastroju stają się nowym rachunkiem sumienia.

Ale to rachunek bez duszy. Bo dashboard nie zna skruchy, nie zna winy, nie zna łaski. Pokazuje tylko efektywność. A gdy stajesz się efektywny, możesz zapomnieć, że jesteś chory. Albo że jesteś pusty.

Ten esej jest próbą rozpoznania pięciu ran, które epoka algorytmów zadaje ludzkiej świadomości – i zarazem wezwaniem do przebudzenia. To głos sprzeciwu wobec świata, który próbuje zamknąć człowieka w systemie przewidywalnych reakcji. Przypomnienie, że prawda o osobie nie mieści się w żadnym modelu danych. Że dusza nie jest procesem, który można zoptymalizować. I że są pytania, których nie da się zadać przez wyszukiwarkę – bo trzeba je wykrzyczeć w milczeniu własnego wnętrza.

  • Automatyzacja perspektywy – delegowanie poznania

Człowiek od zawsze poszukiwał narzędzi, które pomogą mu widzieć więcej, szybciej, pewniej. Od lunety Galileusza po sieci neuronowe, każde rozszerzenie percepcji miało podnieść skuteczność i ułatwić zrozumienie świata. Jednak po raz pierwszy w historii ludzkości dochodzi do sytuacji, w której narzędzie nie tylko widzi za nas, ale także interpretuje świat za nas. Współczesny algorytm nie jest przezroczystym szkłem powiększającym – jest aktywnym filtrem, który kształtuje to, co widzimy i myślimy.

Algorytmy, które wybierają co zobaczymy na ekranie, są zakodowaną wizją świata. Ich logika – choć ukryta – determinuje kolejność informacji, ich wagę i sposób prezentacji. W efekcie jednostka coraz rzadziej spotyka się z rzeczywistością w stanie surowym, a coraz częściej z rzeczywistością już posortowaną, dopasowaną, zinterpretowaną. To, co algorytm uzna za ważne, staje się dla człowieka realne.

Realistyczna samoocena wymaga zderzeń poznawczych – spotkania z tym, co trudne, inne, sprzeczne, wymagające wewnętrznego wysiłku. Algorytmizacja eliminuje takie zderzenia, promując dopasowanie i wygodę poznawczą. W efekcie zanika doświadczenie dysonansu, które było kiedyś sygnałem do pogłębionej autorefleksji. Jeśli wszystko, co widzę, mnie potwierdza – po co miałbym się zmieniać?

Pomiędzy bodźcem a odpowiedzią, pomiędzy doświadczeniem a sądem istniał niegdyś interwał ludzkiego myślenia – przestrzeń na wahanie, kontemplację, modlitwę, ciszę. Algorytmy ten interwał skracają lub usuwają. Świat staje się reaktywny, nie refleksyjny. Realistyczna samoocena wymaga czasu – ale czas poznania został poświęcony na rzecz szybkości reakcji.

Najgłębszym efektem automatyzacji poznania jest delegowanie nie tylko uwagi, ale sumienia. Jeśli rekomendacje algorytmiczne wybierają za mnie filmy, partnerów, zakupy, drogi, a coraz częściej decyzje zawodowe i społeczne – to gdzie jest miejsce na samodzielne rozeznanie? Człowiek przestaje być podmiotem poznającym – staje się odbiorcą wybranej dla niego wersji świata.

  • Narcystyczna bańka danych – iluzja poznania siebie poprzez cyfrowe odbicie

W epoce cyfrowej człowiek staje się produktem swojej własnej aktywności online. Każdy klik, reakcja, ślad zostawiony w sieci – tworzy mapę, z której algorytmy budują jego cyfrowe „ja”. Z tej mapy powstają profil, target, user journey, a coraz częściej – obraz tożsamości, który powraca do człowieka jako lustro: dopasowane, pochlebne, funkcjonalne. Problem w tym, że to lustro nie służy prawdzie, lecz konwersji i retencji. Człowiek widzi siebie tak, jak algorytm chce, by się widział – dla celu biznesowego, nie ontologicznego.

W miejsce rachunku sumienia pojawia się kokpit danych. Kroki, puls, godziny snu, poziom skupienia, produktywność – wszystko mierzone, porównywane, optymalizowane. Człowiek zaczyna wierzyć, że wie o sobie więcej – bo ma dostęp do statystyk. Ale dane to nie to samo co rozpoznanie sensu. Można znać swoje tętno, a nie wiedzieć, dlaczego serce bije szybciej przy pewnym wspomnieniu. Można mierzyć czas pracy, a nie wiedzieć, czemu nie potrafi się zacząć modlitwy.

Współczesna tożsamość staje się produktem do zarządzania i prezentacji. Człowiek traktuje siebie jak projekt interfejsu: ulepszany, upiększany, testowany na reakcjach. Algorytmy sprzyjają tworzeniu „wersji siebie”, które dostają dobre wskaźniki: więcej lajków, lepszy zasięg, lepsze emocje w analizatorze sentymentu. W rezultacie samoocena nie opiera się na wewnętrznej prawdzie, lecz na zewnętrznym odbiorze. To powrót do narcystycznego mitu, tyle że zasilanego danymi zamiast tafli wody.

Realistyczna samoocena wymaga odwagi do zobaczenia siebie takim, jakim się jest: z cieniem, błędem, winą. Tymczasem w bańce danych te elementy są tłumione. Algorytm nie pokazuje, co może cię zranić lub zawstydzić – bo jego celem jest utrzymanie twojej uwagi. W efekcie człowiek oddala się od prawdy o sobie, bo nawet cyfrowy rachunek sumienia jest funkcją UX. A każda tożsamość zbudowana na selektywnym zwierciadle – jest krucha. Wystarczy jeden pęknięty piksel – i całe odbicie się rozypuje.

  • Zanikanie zdolności do autorefleksji przez symulację jaźni

Współczesny człowiek nie tylko żyje wśród obrazów – on sam staje się obrazem, który krąży w obiegu cyfrowym, ulega modyfikacji, multiplikacji, wzmacnianiu przez reakcje i feedback. Powstaje symulacja jaźni – wersja siebie wygenerowana, wykreowana, często atrakcyjniejsza niż rzeczywista, ale równocześnie oderwana od głębokiego doświadczenia bycia sobą. I tu pojawia się poważna konsekwencja: człowiek nie potrafi już wejść w relację z własnym wnętrzem, ponieważ żyje w symulowanym „zewnętrzu” siebie.

Media społecznościowe, avatary, metawersy, profile, generatory AI – wszystkie te narzędzia tworzą projekcje, które mogą funkcjonować niezależnie od realnego „ja”. Gdy projekcja staje się dominującym modelem funkcjonowania, człowiek traci kontakt z tym, co niewygodne, nieukończone, cierpiące w sobie. Symulacja nie zna bólu – zna tylko ekspozycję. A bez bólu nie ma prawdziwej autorefleksji.

Zamiast kim jestem? – pytanie brzmi: jak wyglądam w oczach algorytmu? Albo: jak zostanę odebrany przez innych? To subtelna, ale głęboka zmiana: człowiek przestaje być podmiotem własnego doświadczenia, a staje się kuratorem swojego wizerunku. Autorefleksja, która wymaga ciszy, odwagi i wejścia w ciemność – ustępuje miejsca performatywnej autoekspozycji, nieustannemu „update’owi jaźni”.

Te wersje jaźni, które współczesny człowiek tworzy w środowisku cyfrowym, często nie są ze sobą zgodne – nie wynikają z jednej, głęboko zintegrowanej tożsamości, lecz są efektem różnych, często nieświadomych strategii przetrwania. Każda z nich dostosowana jest do odmiennego, choć często nie w pełni rozpoznanego sektora środowiska cyfrowego: innej platformy, innego algorytmu, innego typu odbiorców, innego zestawu niepisanych reguł. Instagram żąda estetyki, LinkedIn – sukcesu, X – błyskotliwości lub gniewu, TikTok – emocji, a wyszukiwarka – użyteczności. Człowiek, chcąc istnieć i być odbieranym pozytywnie w każdym z tych środowisk, tworzy oddzielną maskę – i zaczyna gubić siebie.

W tej nieustannej multiplikacji obrazów jaźni dochodzi do głębokiego zaniku naturalnej asertywności epoki przedalgorytmicznej – tej pierwotnej, instynktownej zdolności człowieka do powiedzenia „nie”, do wycofania się, do zachowania integralności. W cyfrowym świecie, gdzie odbiór społeczny zależy od mechaniki lajków, zasięgów, retencji i konwersji – bycie pozytywnie odbieranym staje się koniecznością, nie wyborem. Zamiast zdrowej granicy: „to nie jestem ja”, pojawia się „co muszę zmienić, by być widzianym jako akceptowalny?”.

To z kolei prowadzi do uległości wobec manipulacji i reklamy. Gdy jaźń staje się zbiorem reakcji środowiskowych, a nie zakorzenionym „byciem” – człowiek staje się idealnym celem dla systemów, które nie pytają, kim jesteś, tylko: ile jesteś wart w kliknięciach? Traci odporność, bo jego wewnętrzny kompas został rozbrojony przez potrzebę akceptacji. W efekcie nawet najbardziej wyrafinowane oszustwo marketingowe – jeśli podane w języku „algorytmicznej sympatii” – może zostać przyjęte jako prawda.

Symulacja jaźni rozrywa człowieka na wersje: wersja publiczna, wersja intymna, wersja zawodowa, wersja domowa, wersja AI-generated, wersja „dla algorytmu”. Te wersje często nie są ze sobą zgodne – nie wynikają z jednej, głęboko zintegrowanej jaźni, lecz z różnych strategii przetrwania w środowiskach cyfrowych. Im więcej takich wersji, tym trudniej o realistyczną samoocenę, bo brakuje jednego punktu odniesienia: prawdy o sobie jako bycie, a nie performansie.

Autorefleksja to akt wewnętrznego spotkania z sobą samym – ale by mogło do niego dojść, musi istnieć miejsce w człowieku, które nie podlega symulacji. W świecie zdominowanym przez obrazy, to miejsce staje się trudno dostępne. Człowiek nie znajduje go w sobie, bo jest zajęty aktualizowaniem swojej zewnętrznej obecności. To, co kiedyś nazywano duszą, dziś ukrywa się gdzieś głęboko pod warstwami profili.

Ta cyfrowa multiplikacja jaźni – uwarunkowana koniecznością bycia pozytywnie odbieranym w różnych sektorach środowiska cyfrowego – dotyka nie tylko zwykłych użytkowników, lecz także elity polityczne. Współcześni politycy, niezależnie od ideologii, coraz częściej różnią się od tych z przeszłości nie dlatego, że mają inne poglądy, ale dlatego, że ich forma bycia musi się zmieścić w oknie poznawczym algorytmów.

Nie mają już przestrzeni na sprzeczność, nieciągłość, pauzę, tajemnicę czy nieoczywisty etos – wszystko to nie mieści się w cyfrowym formacie. Algorytm faworyzuje gładkość, przewidywalność, emocję pierwszego kontaktu, łatwość udostępnienia. Dlatego polityk XXI wieku – nawet tak pozornie archaiczny jak Putin – jest bardziej stworzony przez media cyfrowe niż przez historię. Jego postura, język, gesty, decyzje – to kalkulacje pod kątem rezonansu algorytmicznego: jak zabrzmi to na TikToku? Jak zostanie podchwycone przez AI podsumowujące newsy? Jak wpłynie na sentymenty w mediach społecznościowych?

Polityka przestaje być działaniem w czasie realnym i odpowiedzialnym, a staje się operacją na polu percepcyjnym: utrzymanie narracji, zarządzanie kliknięciami, reakcjami, oburzeniem. Rzeczywistość jest mniej ważna niż symulacja rzeczywistości, a skuteczność działania coraz częściej mierzona jest nie przez efekty, ale przez zasięg.

To również tłumaczy, dlaczego współczesna polityka jest tak emocjonalnie spolaryzowana i jednocześnie powierzchowna – bo emocje szybciej rozchodzą się w sieciach niż argumenty, a powierzchowność jest łatwiejsza do przetworzenia przez algorytmy niż złożoność moralna. W efekcie nawet człowiek o realnej sile staje się cieniem siebie w cyfrowym lustrze. Nie może sobie pozwolić na autentyczność – bo autentyczność jest zbyt nieprzewidywalna, zbyt „nieskalowalna”.

  • Zniewolenie przez optymalizację – kiedy człowiek staje się projektem bez duszy

W kulturze zdominowanej przez algorytmy człowiek zostaje przedefiniowany jako system do optymalizacji. Nie jest już postrzegany jako tajemniczy byt poszukujący sensu, lecz jako proces, który można usprawniać, przyspieszać, wydajniej zarządzać. Praca ma być produktywna, ciało ma być fit, emocje – stabilne, decyzje – szybkie, komunikacja – skuteczna. Każda sfera życia podlega logice „lepiej, szybciej, więcej” – czyli logice algorytmu sukcesu.

Dawniej człowiek zadawał pytanie: „Jak mam żyć?” Dziś pyta: „Jak mogę się zoptymalizować?” Zamiast rozwoju duchowego – mamy trackery nawyków. Zamiast rachunku sumienia – dashboard postępów. Zamiast modlitwy – self-care routine. Zamiast skruchy – update. To nie jest rozwój – to zarządzanie wersją siebie. Człowiek nie jest już pielgrzymem – jest produktem w testach A/B.

Optymalizacja nie toleruje słabości, przerw, pustki, wahań. A przecież to właśnie one były zawsze przestrzenią, w której rodziła się prawda o człowieku: w chwili niepewności, upadku, kryzysu. W epoce algorytmicznej słabość jest błędem systemowym, który trzeba szybko „naprawić” – najlepiej aplikacją, kursem, suplementem albo „nowym sobą”. W ten sposób zanika doświadczenie pokory jako źródła wiedzy o sobie.

W świecie optymalizacji realistyczna samoocena zostaje zastąpiona przez użytecznościowy audyt samego siebie. Pytanie nie brzmi już: „Kim jestem i czy jestem prawdziwy?”, lecz: „Jak działam i czy jestem efektywny?” A jeśli nie jestem – zmieniam siebie, nie pytając, czy ta zmiana przybliża mnie do prawdy, czy tylko do lepszych wyników. Człowiek staje się narzędziem wobec samego siebie, inżynierem własnego życia pozbawionego sensu transcendencji.

Optymalizacja zakłada, że wszystko jest mierzalne i poprawialne. Tymczasem dusza nie poddaje się takim metrykom. Jest przestrzenią, która dojrzewa w ciemności, przez stratę, przez niepowodzenie, przez milczenie Boga. Kiedy jednak logika optymalizacji staje się dominującym wzorem życia – zaczynamy podejrzewać duszę o niską wydajność i próbujemy ją zoptymalizować. Wtedy pojawia się pokusa, by nawet duchowość zamienić w aplikację – medytację zmierzyć, modlitwę zaplanować, cnotę zautomatyzować.

W tradycyjnych cywilizacjach, także w cywilizacji chrześcijańskiej, przestrzenią największej głębi istnienia była transcendencja – odniesienie do czegoś większego niż ja, poza mną, ku czemu zmierzam, choć nigdy do końca nie pojmę. Transcendencja była horyzontem sensu, który nie dawał się zredukować do celów, planów ani danych. W epoce algorytmu to miejsce zostało zajęte – nie przez Boga, nie przez ideę dobra wspólnego, lecz przez chciwość.

Nie chodzi tu wyłącznie o prymitywne pożądanie pieniędzy, lecz o głębszy stan świadomości, w którym człowiek dąży bez końca do więcej, więcej, więcej – danych, rezultatów, wpływu, zasięgu, wydajności, efektu. To nieskończone pragnienie bez horyzontu, które udaje duchowość, bo zmusza do wysiłku, rytuałów, dyscypliny – ale prowadzi donikąd. Zachłanność stała się fałszywym sacrum cyfrowej epoki – uzasadnieniem istnienia bez sensu.

To dlatego aplikacje do rozwoju osobistego, kariery, produktywności i „well-being” przypominają paraliturgię: mają swoje rytmy, powiadomienia, poranne mantry i wieczorne podsumowania. Człowiek nie przestaje czcić – on po prostu czci to, co go pożera. W ten sposób chciwość przejmuje miejsce modlitwy, a algorytm staje się wyrocznią codziennego znaczenia.

  • Pustka relacji – zanik spotkania w epoce widoczności

Człowiek rodzi się w relacji i dla relacji. Bez niej nie ma tożsamości, nie ma sensu, nie ma wspólnego świata. Ale relacja – ta prawdziwa, głęboka – wymaga obecności, czasu, niewygody i ryzyka bycia niezrozumianym. W epoce algorytmu, gdzie wszystko staje się widoczne, ale niewcielone, relacja została zastąpiona widocznością. Już nie spotykamy się, lecz wyświetlamy się sobie nawzajem.

Zamiast być dla drugiego – jesteśmy przy nim jako obraz, status, sygnał. Coraz częściej słowo „jestem” znaczy: jestem online. Miłość zamienia się w reakcję, przyjaźń w interakcję, wspólnota w bańkę odbiorców. Dawniej samoocena rodziła się w spojrzeniu drugiego człowieka. Dziś – w liczbach.. I umiera, gdy liczby milkną.

W relacji prawdziwej nie chodzi o to, by być „lubianym”. Chodzi o to, by być rozpoznanym i przyjętym – mimo wszystko. W algorytmicznym świecie każda interakcja niesie ryzyko korekty, unfollow, blokady. Człowiek zaczyna się dostosowywać do przewidywanych reakcji, zanim w ogóle się odezwie. To nie jest dialog – to handel przewidywalnymi komunikatami, które mają nie zaburzyć harmonii kliknięć.

Im więcej mamy możliwości kontaktu, tym mniej mamy prawdziwych spotkań. Człowiek zanurzony w sieć zależności cyfrowych często czuje się bardziej samotny niż kiedykolwiek. Nie dlatego, że nie ma ludzi – ale dlatego, że brakuje obecności. Relacja została rozciągnięta na tysiące pikseli – i przez to stała się cieniem samej siebie.

Człowiek poznaje siebie przez oczy drugiego – ale nie przez spojrzenie oceniające, lecz przez obecność, która nie musi nic mówić. W epoce dashboardu wszystko, co nie może być ocenione, jest pomijane. A to właśnie w tym, co nieocenialne – milczeniu, czułości, wybaczeniu – rodzi się prawda o sobie. Bez relacji nie ma samooceny. Jest tylko autoanaliza bez duszy.

  • Zakończenie

Człowiek współczesny nosi w sobie pięć ran – nie widocznych na ciele, lecz rozszczepiających świadomość. Automatyzacja poznania odebrała mu kontakt z rzeczywistością, bańka danych zniekształciła jego obraz siebie, symulacja jaźni rozbiła jedność tożsamości, optymalizacja uczyniła go niewolnikiem własnej efektywności, a pustka relacji zostawiła go otoczonego przez tysiące spojrzeń, ale niespotkanego.

Każda z tych ran jest skutkiem jednego, głębszego pęknięcia: człowiek przestał być podmiotem, a stał się użytkownikiem. Nie ma już siebie – jest tylko wersja siebie, zoptymalizowana, wystawiona, skalowalna. Nie ma sumienia – jest dashboard. Nie ma relacji – jest widoczność. Nie ma prawdy – jest skuteczność.

A jednak… te rany są też miejscem potencjalnego przebudzenia. Bo tylko ten, kto krwawi, wie, że żyje. Tylko ten, kto czuje rozdźwięk, może zapragnąć całości. I tylko ten, kto odczuł pustkę symulacji, może jeszcze zatęsknić za prawdziwym spotkaniem z drugim człowiekiem – i z Bogiem.

Czasem właśnie w pęknięciu zaczyna się prawda. Tam, gdzie człowiek uświadamia sobie, że nie zna już siebie, może po raz pierwszy naprawdę zapragnąć powrotu. Nie do przeszłości – ale do czegoś głębszego niż symulacja, głębszego niż skuteczność, głębszego niż widoczność.

Być może nadejdzie jeszcze epoka, w której człowiek nie będzie już musiał udowadniać swojej wartości w liczbach. W której spojrzenie drugiego nie będzie już porównaniem, ale obecnością. W której milczenie znów stanie się drogą, a nie defektem. W której nie trzeba będzie mieć wersji siebie – bo wystarczy być.

To jeszcze jest możliwe. Bo nawet jeśli wszystko wokół nas zostało zoptymalizowane – dusza człowieka wciąż opiera się obliczeniom. I właśnie ona, przez ból i ciszę, przypomina, że jesteśmy czymś więcej niż nasz profil, nasz zasięg i nasz plan.

Na końcu zawsze pozostaje nadzieja – że to, co najbardziej ludzkie, nie może zostać zapisane w kodzie. I że gdzieś, poza wszystkimi dashboardami, czeka spojrzenie, które widzi nas naprawdę.

Wypełnij formularz jesłi chcesz otrzymywać powiadomienie o wydaniu i możliwośći kupna

Subscribe to our newsletter!

Author: Maciej Świrski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.