Poemat „Próg przemian”

Próg Przemian

Z ognia i gliny, ze splątanych ścieżek, gdzie cień podążał za światłem pierwotnym, przyszły olśnienia – iskry wśród ciemności, przełomów krąg, co ziemię z niebem złączył.

Koło tchnęło w drogę ruch nieskończony, koń w szaleństwie galopu wzniósł świt imperiów, alfabet – znaki rylcem ryte w pamięci, strzał prochu, co świat wstrząsnął jak echo.

Potem maszyna jęła oddychać parą, dźwięk w rurach wybijał rytm pokoleń, aż wreszcie ciszą zimnych kabli i krzemu – myśl nowa, sztuczna, lecz dziwnie znajoma: mózg zrodzony na obraz nas samych.

Każdy wynalazek – strunowy most, po którym kroki unoszą nas dalej – wejdźmy w ten cykl, w tę oś nieskończoną, co biegnie przez wieki, przez dłonie i serca, przez cichą myśl, co czas nagle odmienia.

Koło – Oś Czasu

Narodziło się z gliny w Mezopotamii: koło garncarskie – toczyło naczynia, ręką rzemieślnika prowadzone z czułością, aż nastał dzień, gdy wóz poruszył się cicho po piaskach Sumeru, ciągnięty przez zwierzę.

Szlak się rozwinął. Egipt otworzył formę – z Mezopotamii nadeszło koło bojowe, a rydwany zakotwiczyły się w bitwach, przesuwały granice i unosiły pył na drogach wojny i handlu.

Koła z wozów przebyły szlaki do Indii, gdzie ceramika i walka zakreślały obręcze. Chiny, później, lecz precyzyjniej, utkały swoje koła w pola i drogi – z urzędników, plonów i stalowych osi wzmacniały krawędź cywilizacji.

Europa spojrzała na koło przez Egipt, przez Rzym – młyny wodne, wiatraki, maszyny, zboże zmieniały w chleb, a miasta w ruiny. Koło biegło ku średniowieczu, napędzało gospodarkę stali, wrzucało zbroje w ręce mas.

A Ameryka, niechętna kołu – brak zwierząt zrywał z wózkami, lecz dzieci Majów kręciły zabawki: obwody przyszłego obrotu czekały na przybycie koni – wtedy ciężar mógł znaleźć swoją oś.

Afryka, nie spiesząc się, przyjęła koło przez pustynie, karawany, wozy pociągowe – prowadzone przez Arabów i kupców, z handel niesiony wiatrem złączył miasta, oazy i nowe czasy.

Koło zjednoczyło światy w drodze: rzemiosło, bitwy, młyny i ceramika – jego krąg objął miasta, twierdze, i ogień młynów w nieustannym ruchu: koło – mechanizm, oś wieczna.

Mezopotamia

W ziemi gliny i słońca, wśród kanałów, garncarz kręcił naczynie – ręka prowadziła obrót, który cicho powtarzał świat. Ktoś spojrzał dalej: można je położyć, posadzić na osi, by nie tylko glina, lecz cała ziemia się toczyła.

W zaciszu warsztatu – pionowy dysk, obrót za obrotem – aż stał się wozem, naczyniem dla towarów, dla ludzi, osadzonym na osi, co nie pyta, lecz niesie świat dalej.

W Ur i w Uruk, gdzie czas się zaczynał, tabliczki z gliny – rysunki i liczby, wozy ciągnięte przez zwierzęta, koła widoczne, nowe formy – świat, który płynie przez pieczęcie.

Drewno spojone w dysk – pełne, mocne, by unieść ciężar i drogę nierówną. Z czasem – cztery koła na osi, wóz gotowy dla handlarzy, droga gotowa dla królów.

Z piachu archeolodzy wydobywają koło na kole, miasta prastare, zwoje rachunków, ślady wołów, jak wiersze zapisane przez drogę, przez cierpliwe zwierzęta historii.

Kisz, Niniwa – starożytne wozy, szkielet konstrukcji z drewnianych żeber, co dźwigały zboże, wodę i brąz, i pamięć o władzy, która jechała na osi, przez wieki, przez handel.

Skąd wiemy, że tu się zaczęło? Pieczęcie nie kłamią. Garncarz wie – kamień toczył się pierwszy tu, gdzie glina stawała się miastem, a koło – początkiem podróży.

Z tego miejsca płynęło wszystko: do Egiptu, do Indii, gdzie rzeka niosła towary i formy, myśli i ludzi – a koło stawało się językiem i podróżą, co czyniła świat mniejszym.

Egipt

Koło przyszło z Mezopotamii: nie jako dar – lecz echo wynalazku, który przybył przez pustynie i karawany, wraz z kupcami, pismem i naczyniami.

Najpierw garncarskie – krąg na osi, obracany ręką, wypalany w glinie. Ale prawdziwy przełom miał szprychy: szprychowe koło – lekkie i sprężyste, co niosło faraona przez kurz i bitwy.

Egipcjanie zmienili kształt – spięli drewno w delikatną strukturę, oblekli skórą, przytwierdzili do osi, i wypuścili w świat rydwany, kiedy wojna nadeszła z północy.

Na reliefach – rydwan w pędzie, koniach wyciągniętych jak napięta łęczyna, a za nim ślad i kurz, i duma: wojownik uniesiony nad polem, jakby sam czas go niósł.

W grobowcu Tutanchamona – zachowane szprychy, obręcz, dyszel, złocenia na łączeniach, skóra w napięciu – pojazd gotowy, by znów wyruszyć w ślad za słońcem.

Egipt nie wynalazł koła, ale udoskonalił jego lekkość: pozwolił mu tańczyć w pustynnym rytmie, było szybkie jak wiatr, a jednocześnie trwałe jak piasek.

Z rzemiosła uczyniono broń, a z rydwanu – symbol panowania. Koło z Egiptu rozeszło się dalej: w historię wojen, triumfów i ceremoni, aż związało się z rytmem imperium.

Indie

Koło przybyło przez szlaki wymiany, niosąc prostotę kręgu – ale w Indiach zyskało znaczenie głębsze niż ruch: stało się symbolem, rytuałem, świętością.

Najpierw – wedyjski krąg wieczności: czas, który się obraca jak oddech świata, czakra w dłoni boga, krąg Dharmy, koło karmy, powrotów, narodzin i śmierci.

Na drogach – ciężkie dyski drewna niosły towary, ludzi i ziarna, od wioski do świątyni, przez pola ryżowe, gdzie koło toczyło życie, nie tylko wóz.

Ale i tu nadeszła wojna – a z nią rydwany na szprychach, szybkie, zwinne, lekkie w pędzie, niosące wojowników przez pustynie, jak błysk ostrza czakry.

Koło było też w dłoni Wisznu – symbolem sprawiedliwości i boskiego ładu. W rzeźbach, reliefach i pieśniach krążyło na murach świątyń, niosąc duchowe znaczenie materii.

Na ścianach Ajanty, w kamieniu Khajuraho – wirujące wzory kół, jakby bogowie tańczyli ruchem osi, łącząc ziemię i niebo jednym gestem.

Z Doliny Indusu – ryciny i pieczęcie, fragmenty drewnianych modeli, świadczą: koło tu zakorzeniło się nie tylko w technologii, ale w duszy.

W Indiach krąg nie tylko toczył, ale przemieniał – był medytacją, rytmem, który nie znał końca, a jednocześnie był bramą do wnętrza.

Chiny

Koło dotarło z wiatrem handlu, przez stepy i przełęcze, przez karawany. Na chińskich polach, drogach, w miastach, ostało się – i przemieniło kraj.

Najpierw – na drogach urzędników, którzy zwozili podatki, plony i decyzje: wozy, ciężkie, lecz funkcjonalne, nosiły państwo na osi.

Na polach – zbierały zboże, niosły ryż i proso do wiosek, człowiek i koło – w rytmie pracy, w harmonii z ziemią i niebem.

Potem przyszedł czas kuźni: stalowe osie, obręcze z brązu, koła mocniejsze niż szlak, niesione przez wieki, jak imperium.

Wojna też znała ten ruch: szprychy rydwanów przecinały powietrze, koło, co niosło generałów i żołnierzy, biegło przez równiny władzy.

W sztuce – symbol harmonii i rytmu, w filozofii – krąg bez początku i końca, w ceramice – wzór, co łączył pokolenia, na pergaminach – figura kosmicznego porządku.

Na ścianach świątyń, w misternych obrazach, koło wiruje do dziś – nie jako narzędzie, lecz jako idea, jako środek poznania między władzą a wiatrem.

Na wyboistych drogach pamięci, obraca się nadal – w cichym ruchu kół rykszy, w ciężarze wozu, w herbacianym liściu krążącym w misce.

Koło w Chinach – nie tylko mechanizm, lecz część rytmu natury, co nie zna granicy między techniką a Tao.

Europa

Koło toczyło się z Mezopotamii na równiny środkowe, przez lasy i pola, gdzie czekała ziemia – miękka, wilgotna, gdzie szlaki wydeptane przez plemiona przyjęły jego krąg jak wzorzec drogi.

W Starym Gmajne – drewno cięte w kręgi, masywne wozy sunęły przez błota, niosąc skóry, ziarno, sól i mleko, do osad, gdzie handel i wiec przeplatały się jak mowa i dym.

Potem przyszli Grecy i Rzymianie – w cieniu kolumn, pod sklepieniami, na forach i w świątyniach, spięli koło z ideą porządku: lekkość szprych, precyzja łuków, ruch mierzony cyrklem.

Na kamiennych drogach Rzymu – Via Appia – ryte bruzdy kół, szlaki, co spajały prowincje, co scalały imperium ruchem, krokiem, który nigdy nie gasł.

W średniowieczu koło wróciło do rzek – napędzało młyny i kuźnie, było ogniwem pracy, mieniało rzeki w mąkę, a mąkę w chleb, miasto, twierdzę.

W renesansie, w zegarach wieżowych – zębate koła obracały czas: sekunda po sekundzie, jakby Bóg opuścił niebo, by zamieszkać w mechanizmie.

Koło było już czymś więcej – nie ruchem, lecz zasadą, myślą techniczną i formą, wprowadzeniem świata w epokę konstrukcji.

Potem nadeszła maszyna – koła pary i stali, koła przemysłu, toczące się po torach, liniach, które nie znały już błota, ale tylko kierunek.

Europa przyjęła koło i nadała mu rytm: od wozu po zegar, od młyna po most – symbol czasu, myśli i konstrukcji, który, raz wprowadzony w ruch, nie znał zatrzymania.

Afryka

Koło przybyło późno, z północy, przetoczyło się przez pustynię, niosąc się od oazy do oazy, niczym echem karawany.

Wielbłądy ciągnęły wozy z towarem, kręgi drewna, owinięte skórą, dźwigały sól i tkaniny, złoto i przyprawy, niosąc handel między miastami Sahary i Sahelu.

Każdy obrót – jak koralik potu, każda mila – jak paciorek przetrwania, na szlaku, który łączył światy, tworzył więzi, nie tylko zyski.

W rolniczych dolinach południa, koło zyskało nową formę – duże, mocne, przystosowane do gruntu, niosło zbiory z pól, kukurydzę i proso, prosto do miejsca wymiany.

Nie tylko do pracy – stało się symbolem w sztuce, w rytuałach i wierzeniach, okręgiem życia, rytmem przodków, wykładnią cykli, które nie znają końca.

W rękach rzemieślników – krąg był przystosowywany do ziemi i klimatu, wytrzymywał skwar i deszcz, i pozostawiał po sobie ślad w glinianych tabliczkach i kamieniu.

Koło przyszło z zewnątrz, ale tu, na południu, znalazło inne znaczenie: nie wynalazek – ale przetrwanie, nie droga – ale pamięć o drodze.

Miasta rozkwitały przy szlakach, a karawany sunęły dalej, po piasku i kamieniu, po historii, tocząc życie w drewnianych kręgach – jak zegary pustyni, co nie znają pośpiechu.

Ameryki prekolumbijskie

Nie wzięło się w drogę – na ścieżki Andów, przez tropiki, choć znane było dziecięcym dłoniom, w glinianych figurkach ciągniętych po ziemi, na dwóch małych kręgach.

Nie brak wiedzy – lecz brak siły: nie było wołów ni koni, nie było osi, co dźwignęłaby ciężar, i szlaki, strome, kręte, prowadziły stopy, nie koła.

W La Venta, w San Lorenzo – małe cuda: zabawki na kołach, bóstwa kręcące się w kręgach, jak dziecięce wszechświaty, bez przeznaczenia dla wozów.

Góry i lasy, ścieżki pionowe – tam, gdzie ślad był drogą, a droga – rytuałem przejścia, koło było nieobecne w praktyce, ale obecne jako możliwość.

Dopiero z konkwistą nadeszła zmiana: koń i wóz wtoczyły się do miasta, drewno i żelazo spotkały ziemię, a krąg przemienił się w ciężar, w młyn, w beczkę, w rzemiosło.

Ale echo dawnych braków pozostało w rytmie kroku, w schodach, co prowadziły do świątyń, w paciorkach drogi, co nie potrzebowały osi.

Koło przyjęto – nie jako swoje, ale jako nową formę losu, dodane do świata, który już miał własny bieg, własny krąg, choć bez obrotu.

Oceania i Australia

Nie było potrzeby. Wyspy leżały blisko siebie, a morze – ich drogą, łodzie sunęły po fali, a ziemia była zbyt miękka.

Piasek nie dźwiga ciężaru, zamiast osi – wiosło, zamiast koła – kadłub i maszt, zamiast wozu – ruch w wodzie, delikatny, jak oddech.

Pacyfik – mapa ustna, śpiewana z pokolenia na pokolenie, wioska przy wiosce, jak gwiazdy, połączone prądem, nie drogą, żaden ciężar nie prosił o koło.

W Australii – wędrowcy, Aborygeni sunęli przez przestrzeń, szukając deszczu, nie osi, w kroku, co był domem, we śladzie, co był pamięcią.

Nie było tu zwierząt pociągowych, ani ziemi, która by stawiała opór – było powietrze i wiatr, co niósł wszystko, co potrzebne.

Koło przyszło na statkach: zimne, drewniane, obce, stawiało ślady, przecinało krajobraz, toczyło się po ciele kontynentu, jak blizna, nie jak znak.

Miejscowi patrzyli: czy przyjąć ten krąg, czy odejść od niego, bo morze wciąż wołało, a ziemia nie znała jeszcze torów, tylko rytm i śpiew.

Australia słuchała wiatru, który przyszedł – i nie wracał, a koło – choć obecne – zawisło między gestem przyjęcia a ciszą ziemi.

Koło – Krąg Bytu

Czy to tylko urządzenie? Czy błysk światła, co zmienia drogę świata? Nie tylko ruch zyskał formę, ludzkość przeniosła myśl w krąg.

Koło – krąg otwarty i zamknięty, mądrość prosta, pełna, oś, co łączy czas i przemianę. Nie o transport chodzi, lecz o obieg życia, cykl, co niesie w sobie początek i koniec, wskazując rytm.

Rytm szlaków handlowych, miast dalekich, połączonych jednym obiegiem. Toczyło się koło – a z nim przesuwały się miasta, cywilizacje, idee, myśli i duchy.

Koło – droga pomiędzy: między tym, co było, a tym, co staje się. W młynach, w narzędziach, w zębatkach zegarów, pchnęło człowieka ku nowej drodze: taniec postępu i żniwa.

Moc – napędzająca zegary, odmierzająca czas – zaczęła być ludzka, przystępna, dostępna, obracająca dni.

Koło – i broń: tocząca rydwany wojny, obejmująca pole bitew, pył i rzeki krwi. Imperium – budowane na osi, co pozwala trwać, ale i niszczyć.

Lecz najgłębsza prawda – w jego krągłości: obraz wieczności, czas, co powraca, koło jako taniec, śpiew, cykliczność losu, harmonia kosmosu.

Grecy, Majowie, Hindusi – wszyscy widzieli w nim nie tylko obrót, ale wieczny powrót, swój los, swój czas.

Koło – nie tylko prowadzi, ale nadaje sens, nie tylko zrywa się w ruchu, ale wraca, znajduje znaczenie w kręgu.

Nie wynalazek, ale mapa drogi: raz obrana, prowadzi ku wieczności, ku zrozumieniu, ku sercu bytu.

Górnicy Boleráz – Narodziny Koła

W ciemnościach Karpat, tam, gdzie ziemia wydaje miedź, górnicy z twarzami w pyle, schodzili głęboko, szukając światła w skale.

Ich ręce – twarde jak kamień – rozbijały skorupę ziemi, dźwigały ciężar bez końca, a w tunelach – korzenie drzew, wałki drewniane – zaczynały się toczyć.

Topory na drewnie, obręcze z kory, nieświadome jeszcze przyszłego odkrycia: momentu, gdy ciężar nabierze ruchu.

Przetaczały kamienie, przyglądali się, w milczeniu, w ogniu łuczyw, gdy świat zaczął się poruszać łatwiej, lżej, szybciej.

Drewniane kręgi – rosły pod dłonią, aż w końcu jedno z nich zaczęło nieść więcej, niż tylko rudę.

Z Boleráz – gliniane modele, puchary w kształcie koła, proroctwa dla świata, który nie zawrócił.

Z korytarza kopalni, z głębi Karpat, przyszedł przełom: ruch, który odmienił czas, braterstwo w pracy, ognisko w tunelu.

I dziś, w świetle ekranów, w modelach, wykresach, w laboratoriach i komputerach – wciąż drga echo tamtego kroku, co przetoczył się pierwszy raz po dnie ziemi, niosąc przyszłość.

Pieśń o Jeźdźcach Amaguil

Z wiatrem, z głębi ziemi i snu, przybyli na koniach, bez uprzęży i dzwonków, z piasku i cienia, z szumu źrenic antylopy, z pamięci, która nie zna nazwisk ani flag.

Jeźdźcy Amaguil – synowie milczenia, nie pisali kronik, nie kuli monet, lecz zapisali swój ślad na kościach gór i równin. Ich rytm – to uderzenie kopyt w serce pustyni, muzyka ruchu, który nie potrzebuje partytury.

Mieli konie, co znały smak burzy i nozdrza ostrzyły o powietrze proroctw. Ich siodła – utkane z gwiazd, splatały niebo z ziemią bez szwu.

Jeźdźcy nie podbijali – ich obecność nie była najazdem, lecz znakiem. Przechodzili przez światy jak cień, zostawiając za sobą ciszę gęstszą od mowy.

W nocy – jakby stali na straży czegoś, czego nie da się wypowiedzieć. W dzień – jakby patrzyli w oczy historii i nie wierzyli w jej wersję spisaną.

Koń Amaguila nie klęka, ne zna bata ani wędzidła. Koń Amaguila czuje rytm ziemi, idzie tam, gdzie ślady zanikają.

Jego jeździec – nie prorok, nie kapłan, lecz ucho i oko, i sen o trwaniu. Wędrowiec nie dla zwycięstw, ale dla obecności.

Bo byli – choć nikt ich nie wołał, i są – choć ich nie widzisz. Bo idą – nie ścieżką, lecz znakiem. Amaguil – tchnienie, które nie znika.

Koń

Zanim miecz, zanim pismo, był koń – siła zaklęta w mięśniu, szyja napięta jak łuk, oko – źródło niepojętego zaufania.

Koń – żywa oś osi, łącznik między światem dzikim i udomowionym, oddech stepów i błysk wędrownych żywotów.

Dzięki niemu świat stał się ruchem, a czas – galopem. Zawiązywano przymierza na jego grzbiecie, zradzano imperia i rodowody, unosząc się ponad pyłem i mapą.

Koń nie jest zwierzęciem – to zwierciadło. W jego oku przegląda się człowiek, i widzi – kim był, zanim zaczął mówić.

Kiedy koń staje, milknie wszystko, co zbędne. Zostaje tylko rytm tętna i ziemia, co go słucha – jak matka słucha szeptu.

Nie było historii bez konia. Nie będzie przyszłości bez tej ciszy, którą niesie jego krok – jak modlitwę za to, co jeszcze ma przyjść.

Proch

Nie zrodził się z ognia, lecz z cierpliwości. Z trzech ziaren: siarki, saletry i węgla – z trzech nut, które w odpowiednim układzie zaczęły śpiewać pieśń wybuchu.

Proch – pył, który unosi imperia, i pył, w który je obraca. Jego dym – alfabet epok.

Chińczycy nie wiedzieli, że tworzą język przemocy dla całego świata. Ich ognie sztuczne – tańczące smoki – stały się smokiem, co zieje z armat.

Europa uczyniła z niego rękę Boga, a potem – rękę państwa, a potem – rękę tłumu.

Proch to czas przyspieszony, czas, który nie czeka na decyzję. To decyzja bez pytania, wyrok bez sądu, iskra bez sumienia.

A jednak w tym pyle – coś z magii: przemiana bez dotyku, potęga ukryta w skrusze. Jakby człowiek chciał wybuchać, bo nie umie już mówić.

Koło było początkiem. Koń – ruchem. Proch – rozerwaniem. Trzy znaki człowieka, gdy przestał słuchać, a zaczął wygrywać.

I znów pozostało pytanie: co po tym? Co, jeśli wszystko, co stworzyliśmy, nie mieści się już w naszej dłoni, a dłoń nie zna już dotyku, tylko odpalanie.

Czy więc proch był końcem, czy tylko ostrzeżeniem? Czy ten dym, co idzie z bitwy, może kiedyś stać się mgłą pojednania?

Ekrany

Koło – przeszło w przekładnię,

przekładnia – w maszynę,

maszyna – w myśl,

a myśl – w impuls,

który nie zna milczenia.

Już nie ręka popycha świat,

lecz świat popycha rękę –

by przesunąć, dotknąć,

usunąć.

Ekran – nowe zwierciadło.

Nie odbija, lecz wchłania.

Nie pokazuje, lecz projektuje.

Nie słucha – mówi.

Bez przerwy.

Na ekranie koń już nie galopuje –

on jest z pikseli.

Koło się nie toczy –

jest ikoną.

Proch nie dymi –

jest animacją.

Człowiek – siedzi.

Wpatrzony w świat,

który nie ma zapachu,

dotyku, cienia.

Tylko światło –

bez kierunku.

I znów pyta:

czy to my stworzyliśmy obraz,

czy obraz – nas?

Czy jesteśmy jeszcze

w opowieści,

czy tylko w ciągu

zmiennych ramek?

A może ekran –

to koniec kręgu?

Nie koło – lecz kwadrat.

Nie rytm – lecz pętla.

Nie tchnienie – lecz pikseloza duszy.

Kto pamięta ślad kopyt?

Kto słyszy ogień w węglu?

Kto dotyka drewna koła?

Przemiany stały się przemiałem.

Ruch – bez kierunku.

Postęp – bez celu.

Ekran – bez spojrzenia.

I tylko pytanie krąży jak echo:

czy po kole był proch,

po prochu – ekran,

a po ekranie –

czy będzie jeszcze

człowiek?

Author: Maciej Świrski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.