Książka o duchowych konsekwencjach cyfrowej przemocy
Początkowym impulsem do powstania tej książki była chęć odpowiedzi na falę nienawiści, dezinformacji i agresji, jaka została skierowana przeciwko mnie po odwołaniu mnie z funkcji Przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Miał to być esej polemiczny – rodzaj osobistego komentarza wobec mechanizmów medialnego linczu, których doświadczyłem.
Jednak w trakcie pisania coraz wyraźniej stawało się dla mnie oczywiste, że chodzi o coś znacznie głębszego i szerszego niż tylko jeden przypadek, jeden urząd czy jeden człowiek. To, czego doświadczyłem – a co obserwujemy dziś na wielu poziomach życia publicznego – nie jest tylko kwestią złych intencji, politycznych różnic czy brutalizacji debaty. To zjawisko ma swój kod, swoją strukturę, swój algorytm.
Dlatego zdecydowałem się porzucić ton osobistej polemiki i opisać to, co uznałem za duchowe jądro kryzysu, którego jesteśmy świadkami: unicestwianie jako proces. Proces, który nie potrzebuje już ideologii, ponieważ działa poprzez automatyzację reakcji. Proces, który nie niszczy w tradycyjny sposób, lecz rozprasza, atomizuje, wycisza i wymazuje.
To nie jest książka polityczna.
To nie jest także książka techniczna.
To książka o tym, co dzieje się z człowiekiem i wspólnotą, gdy poznanie, wybór, obecność i język zostają podporządkowane logice algorytmu – obojętnej na sens, ale skutecznej w produkcji wyników.
Książka podzielona jest na dwie części:
Część pierwsza to refleksyjny esej, który traktuje temat unicestwiania nie jako metaforę, lecz jako realny i działający model duchowej i aksjologicznej przemocy. Piszę w niej o mechanizmach cyfrowego wykluczenia, o logice reaktywności, o rozkładzie wspólnego świata, ale też o tym, co może być formą oporu: ciszy, obecności, słowie, pamięci i wspólnocie znaczeń.
Część druga to zbiór rozmów z osobami, które – niezależnie od ocen czy sympatii politycznych – stają się dziś obiektami systemowego wymazywania z przestrzeni publicznej. To głosy ludzi, którzy nie zniknęli, choć usiłowano ich uczynić niewidzialnymi:
Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz, o. Tadeusz Rydzyk, prof. Bogdan Chazan, Łukasz Jasna, Jacek Saryusz-Wolski, Romuald Szeremietiew, Stanisław Potrowicz.
Ich świadectwa nie są odpowiedzią na zarzuty. Są próbą utrzymania obecności. Próbą ocalenia tego, co nie poddaje się mechanizmom rozproszenia: pamięci, sensu, ducha.
Pytanie, które stawiam w tytule, nie jest pytaniem technologicznym:
Czy Polska przetrwa epokę algorytmów?
To pytanie o Polskę jako wspólnotę duchową i aksjologiczną.
Czy jesteśmy w stanie utrzymać nasz rytm, nasze znaki, nasze słowo – w świecie, w którym rytm narzucany jest z zewnątrz, a znaczenia produkowane są przez modele predykcyjne?
Ta książka nie daje prostych odpowiedzi. Ale stara się postawić właściwe pytania.
Pytania o prawdę, wolność, milczenie, opór i obecność – w epoce, która coraz częściej oferuje tylko symulację.
Wydanie książki przewidziane jest na koniec września 2025 roku
Przeczytaj fragment:
1. Nienawiść jako nowa infrastruktura świata
- Milczący awans nienawiści
Nienawiść kiedyś była potworem, którego się wypierało. Skrywaną słabością duszy, niedoskonałością człowieczeństwa, upadkiem wbrew woli. Przynależała do strefy wstydu – podobnie jak zdrada, tchórzostwo czy zazdrość. Człowiek, który nienawidził, wiedział – jeśli nie od razu, to po czasie – że przekroczył próg, że coś w nim pękło, uległo rozkładowi. Nienawiść była grzechem. Tak uczyły religie, filozofie, literatura. Była też chorobą – śladami nienawiści zajmowała się psychoanaliza, poezja, sztuka pojednania. Nawet ci, którzy pozwalali sobie na nią, rzadko się do niej przyznawali. Nosili ją jak bliznę, nie jak sztandar.
W Polsce po 1989 roku ta zasada pękła szybciej, niż potrafiliśmy to nazwać. Jednym z pierwszych momentów, w którym nienawiść została przebrana za moralną powinność, był zorganizowany, brutalny atak medialny na marszałka Andrzeja Kerna. Kochającego ojca, który próbował uchronić swoją córkę przed toksycznym związkiem i destrukcyjnym wpływem młodego manipulatora, przedstawiono opinii publicznej jako oprawcę, domowego tyrana, relikt patriarchatu. Prawda została odwrócona – obrońcę ofiary uczyniono sprawcą, sprawcę – bohaterem romantycznym. Media odgrywały symfonię fałszu z precyzją psychologów z Łubianki. Kern stał się symbolem: nie tego, kim był, lecz tego, kogo trzeba było zniszczyć, by uprzedzić narodziny siły politycznej, która mogłaby nie być dość uległa wobec postkomunistycznego układu. Kochający ojciec został zredukowany do funkcji potwora, bo tego domagała się nowa mitologia społeczna – ta, która zaczęła budować przemysł pogardy.
Innym momentem inicjalnym, cichym, ale fundamentalnym, był konflikt o redakcję „Tygodnika Solidarność” po tym, jak Tadeusz Mazowiecki objął funkcję premiera. Dla wielu to właśnie wtedy rozpoczął się proces wewnętrznego rozkładu obozu niepodległościowego. Redakcja została potraktowana nie jako przestrzeń pluralizmu, lecz jako teren nowego podziału łupów. Osoby, które chciały utrzymać ideały „Solidarności” jako ruchu społecznego, zostały brutalnie wyparte przez tych, którzy pragnęli „Solidarności” jako instrumentu sterowania społecznego. To była nienawiść polityczna w czystej postaci – nienawiść uśmiechnięta, z herbatą w ręku, ale gotowa zniszczyć każdego, kto przypomni o pierwotnych intencjach.
Nie było wtedy masowych protestów. Nie było nawet znaczącej debaty. Polska znajdowała się w stanie szoku transformacyjnego – ludzie rzucili się ku nowym obietnicom, ku prywatyzacji marzeń, ku liberalnemu przebudzeniu. Byli zbyt zmęczeni i zbyt głodni nadziei, by zauważyć, że coś ciemnego i zimnego zaczyna rosnąć u podstaw nowej rzeczywistości. Społeczeństwo milczało. A milczenie to zgoda. Nie trzeba było tłumaczyć – wystarczyło nie przeszkadzać.
Tę obojętność natychmiast zrozumieli ci, którzy znali język przemocy PRL-u. Budowniczowie przemysłu pogardy nie musieli uczyć się od nowa – wystarczyło przejąć dawne metody dehumanizacji i dostosować je do nowych mediów. Od czarnej teczki do czarnego PR było już tylko kilka kroków. Od insynuacji do systematycznego szczucia – jedno kliknięcie. Nowi aktorzy korzystali ze starych scenariuszy: marginalizuj, wyśmiej, przypisz szaleństwo, rozbij rodzinę, odwróć znaczenia, zdekonstruuj pamięć. A potem: udawaj, że to wszystko dla dobra demokracji.
Nienawiść nie wkroczyła więc do życia publicznego z impetem. To był cichy awans. Powolny, ale nieodwracalny dryf od etyki do efektywności, od sumienia do strategii, od prawdy do percepcji. Gdy raz już zaczęła działać jako metoda – przestała potrzebować legitymacji.
Dziś nienawiść działa jak prąd – niewidoczna, ale wszechobecna. Przenika media, platformy, komentarze, formy narracyjne i rytuały codziennej obecności online. Ale jej rdzeń – ten pierwszy moment, kiedy społeczeństwo odwróciło wzrok, a system to zrozumiał – ten moment pozostał. Milczenie było nie tylko przyzwoleniem. Było matrycą nowej komunikacji. To nie jest pytanie o winnych. To pytanie o przejście. O ten niezauważony moment, w którym nienawiść przestała być reakcją – a stała się systemem.
- Człowiek w sieci: od emocji do protokołu
W dawnej nienawiści zawsze było ciało. Był gniew twarzy, puls szybszy niż myśl, drżenie rąk. Był dramat relacji, złamane zaufanie, strach zamieniony we wrzask, miłość wypaczona przez zdradę. Nienawiść miała swoje źródła w historii osoby – splatała się z ranami, intymnością, słabością. Była grzechem, ale była też dramatem: cierpieniem, które przyjmowało maskę furii. Każda starożytna nienawiść miała kontekst: mąż zdradzony, przyjaciel oszukany, naród upokorzony.
Ten kontekst tworzył przestrzeń odpowiedzialności. Człowiek, który nienawidził, nie był bezimiennym punktem danych – był podmiotem, który odpowiadał za swój gniew. A gdy już się do nienawiści przyznał, musiał również odpowiedzieć na pytanie: dlaczego? A czasem jeszcze trudniejsze: co zrobiłeś z bratem? To pytanie wracało jak wyrzut sumienia, jak oddech Boga w ogrodzie milczenia – pytanie fundamentalne, nielinearne, metafizyczne: „Gdzie jest twój brat?”.
To pytanie zawierało w sobie cały ciężar ludzkiej relacyjności – zakładało, że brat jest, że jest kimś, kto miał być blisko, kogo utracono, zdradzono, skrzywdzono. To pytanie stawia człowieka w świetle odpowiedzialności za drugiego, nawet jeśli ten drugi był winny. To pytanie nie szuka danych – szuka prawdy moralnej. To pytanie nie wybrzmiewa w liczbach, lecz w sumieniu.
Współczesność zepchnęła to pytanie do podziemia. Dziś nie pytamy „Gdzie jest twój brat?”, lecz: „Jakie masz zasięgi?”. Brat stał się funkcją odbioru. Relacja została zredukowana do interakcji. Człowieka nie mierzy się już głębokością miłości ani siłą sumienia – mierzy się go liczbą reakcji. Zamiast pytania o relację, pojawia się pytanie o widoczność. Zamiast odpowiedzialności – efektywność.
„Jakie masz zasięgi?” to pytanie pozbawione etycznego ciężaru. To pytanie algorytmiczne, chłodne, bezcielesne. Jest jak puls maszyny: rytmiczne, obojętne, powtarzalne. Ono nie zakłada istnienia brata – zakłada jedynie obecność tłumu. Tłum ten nie potrzebuje ciebie – potrzebuje twojej widoczności, twojej reakcji, twojej podatności na wzbudzenie emocji. To pytanie nie rozróżnia dobra i zła – tylko to, co generuje ruch.
W świecie cyfrowym nienawiść została odłączona od osoby. Już nie pochodzi z duszy – pochodzi z obwodu komunikacyjnego. Wystarczy, że słowo zostanie wypuszczone – dalej przejmie je mechanizm. Ktoś napisze półprawdę, ktoś inny dopisze insynuację, kolejny doda mem – i już. Przekaz nienawiści nie potrzebuje autora. Potrzebuje struktury.
Ta struktura to sieć zautomatyzowanej reaktywności. Nie chodzi już o to, czy ktoś cię nienawidzi. Wystarczy, że jesteś obiektem, który można spolaryzować. Algorytm nie zna intencji – zna jedynie odpowiedź zbiorowości. Nie odróżnia przekazu nienawistnego od wyrazów troski. Jeśli jedno i drugie daje ruch – wszystko jedno.
W tradycyjnych kulturach emocja była ściśle powiązana z osobową odpowiedzialnością. Nienawiść miała swoją wagę, swoje konsekwencje, swój wymiar społeczny i duchowy. Dziś emocja została oderwana od odpowiedzialności. Można czuć gniew, nie ponosząc żadnych konsekwencji. Można szerzyć pogardę, nie nazywając jej swoim czynem. System cyfrowy zdepersonalizował emocję – uczynił z niej impuls bez etyki.
Algorytm nie pyta: czy to jest prawda?
Algorytm pyta: czy to wzbudza reakcję?
Hejt działa w tym systemie jak prąd w obwodzie. Im większy opór – tym większe napięcie potrzebne, by go pokonać. Gdy ktoś się sprzeciwi, system nie zwalnia – przeciwnie, zwiększa przepływ. Rozkręca spiralę. Bunt wobec hejtu nie tłumi go, lecz go wzmacnia – jakby sprzeciw doładowywał mechanizm. To odwrócenie praw logiki społecznej. Tam, gdzie kiedyś milczenie oznaczało zgodę, dziś reakcja oznacza promocję. Ten świat nagradza eskalację. Nie nagradza pokoju. Jeśli kogoś bronisz, stajesz się celem. Jeśli próbujesz wytłumaczyć – zostajesz ośmieszony. Jeśli milczysz – znikasz. To świat, w którym słowo przestało być narzędziem porozumienia – a stało się bronią masowego rażenia.
Człowiek nie musi już nienawidzić, by być narzędziem nienawiści. Wystarczy, że uczestniczy. Wystarczy, że kliknie, że udostępni, że przekaże dalej, że pozostanie w obiegu. Sieć nie pyta go o intencję. Pyta go jedynie o ruch. Czy jesteś częścią strumienia? Czy dajesz impuls? Czy jesteś obecny w systemie podsycania?
To już nie człowiek mówi „nienawidzę”. To system mówi za niego: nienawidzisz, bo jesteś tu, gdzie my to robimy. To nienawiść rozproszona – bez właściciela, bez aktu woli, bez momentu decyzji. Ale przez to – jeszcze groźniejsza. Bo jeśli nie wiemy, kiedy zaczęliśmy – nie wiemy, jak przestać.
I oto wracamy do pytania, które dziś pada coraz rzadziej, a które powinno być na nowo postawione: gdzie jest twój brat?
Wpełnij firmularz jeśli chcesz otrzymać informacje o wydaniu ksiazki i zamowić!
Najnowsze komentarze