Tylko jeden przykład.
Sokrates
Sokrates czekał na śmierć
w areszcie miejskim zwanym desmōtērion —
państwowym więzieniu, przez które
przed nim i po nim bezimienni przeszli,
bo nie znaleziono ich imion
na ostrakach przepadłych
w śmietnisku Keramejkosu, pośród
garnków nieudanych, wypaleń,
skrzywionych amfor,
odpadków żywności,
załamanych rąk czasu
nad trupem idei, które
Solon obudził do życia,
ustanawiając swe prawa.
Sokrates musiał zapłacić
obola za przygotowanie trucizny.
Posługaczka więzienia poszła
na brzeg Kefissosu —
w zieleni, przy brzegu
ścinała łodygi z baldachami
kwiatów białych z brązu,
nożem po przodkach,
wystarczająco ostrym,
by zarżnąć kurę
albo ściąć łodygi,
chwytając dłonią
i jednym ruchem przeciąć
komunikacyjne linie
korzeni z kwiatami.
Bezbarwny sok wypływa.
Nauka pokoleń mówi:
trzeba uważać, by się nie zaciąć,
bo sok zmieszany z krwią
może zabić.
Potem, w moździerzu,
kwiaty, łodygi i liście
rozciera się ceramicznym tłuczkiem
na chropawe ściany —
na palec grube, z gliny z Samos,
z których można czerpać za darmo
po zwycięskiej wojnie.
Przez płótno lniane,
skręcając, aż sok
zacznie spływać
do skyfosu z dwoma uchami,
które Sokrates uchwycił,
przykładając do ust
krawędź naczynia.
Pokorne poddanie?
Czy bunt —
pokazujący głupotę współczesnych?
A może coś więcej:
rezygnacja z życia
w świecie, który nie rozumie,
że myślenie, wątpienie, dysputa,
poddawanie próbie —
to jedyne,
co może być zrobione
przez biologiczne stworzenie,
słabe,
nieodporne na żelaza ciosy
lub alkaloid — pochodną piperydyny,
z której za dwadzieścia cztery wieki
Big Pharma będzie produkować
fentanyl.
Zabójcę myślenia.